kierunek Antypody cz. III - Sydney, Canberra

Wiecie co jest najgorsze w Australii? 

Odległości!!!

Tam wszędzie jest daleko :-( 

Wybraliśmy się na kilka dni do Sydney - ha ha jedyne 900 km drogi :-) W podróż wybraliśmy się camperem, mieszkaliśmy na fantastycznym campingu położonym z dala od centrum miasta.

Dotarliśmy chyba o 10 rano, więc szybki prysznic i do miasta. 

Do City dostaliśmy się metrem. Już metro dało Kubie olbrzymia frajdę bo pociąg był piętrowy. W przciewieństwie do naszego metra, metro w Sydney często wyjeżdża "na powierzchnię" a więc można podziwiać okolicę.

źródło internet

Pierwsze kroki skierowaliśmy do królewskich ogrodów.

Oczywiście po drodze podziwialiśmy miasto. Mnóstwo drapaczy chmur przeplatających się ze starszymi budynkami. To co pierwsze rzuca się w Sydney to tłum i gwar - ale to ma niesamowity urok :-)

Ogród piękny, pełen różnorodnej roślinności. Na mnie wrażenie zrobiły trawiaste polanki wypełnione odpoczywającymi Australijczykami. 

Znaleźliśmy też drzewko życzeń :-) Musieliśmy pomyśleć życzenie a potem trzy razy okrążyć drzewo idąc przodem a potem trzy razy tyłem. Gdy skończyliśmy (ja i Kuba) nasze rundki wokół drzewa pobiegliśmy na polankę i tam właśnie ją dostrzegłam. Tak, tak słynną Operę w Sydney. Zatrzymałam się i poczułam olbrzymią radość że mogę ją zobaczyć, mieć ją na wyciągnięcie ręki - znaną na całym świecie budowlę! Takie samo uczucie miałam widząc pierwszy raz więżę Eiffla, Bazylikę Matki Boskiej z Guadalupe w Meksyku, piramidę słońca i księżyca w Meksyku oraz gdy byłam w Cabo da Roca w Portugalii. 

Jest co podziwiać! Olbrzymi plac, wiele schodów a na ich szczecie olbrzymia opera. Gdy wdrapaliśmy się na szczyt schodów i zwiedziliśmy operę poszliśmy na "taras" i podziwialiśmy widoki. Aż nie chciało się opuszczać tego miejsca. Lunch zjedliśmy z jednej w knajpek przy nabrzeżu i dalej ruszyliśmy na spacerek. Cały czas mając na oku operę :-)

Zrobiło się już ciemno, my poczuliśy zmęczenie więc stwierdziliśmy że czas wracać. Postanowiliśmy po drodze kupić wino aby po powrocie usiąść przy naszym camperze i wspominając widoki delektować się winem. Niestety mimo iż do metra mieliśmy kawał drogi nigdzie nie znaleźliśmy sklepu, w którym byłby alkohol. Na stacji metra była sieciówka woolworth, w którym zawsze można kupić alkohol - nic bardziej mylnego okazało się że tu też nie ma :-( Więc po powrocie na camping nie pozostało nam nic innego jak wypić kawę, pogadać i lulu.

Kolejnego dnia również dreptaliśmy po City, tego dnia wybraliśmy się również w rejs aby zobaczyć miasto z tej perspektywy :-)

Wysiadając z metra skierowaliśmy się w stronę  Queen Victoria Building nazywane przez Australijczyków w skrócie QVB. Jest to przepiękne centrum handlowe do którego można dojść podziemiami metra wypełnionymi sklepami. Już ta galeria robi olbrzymie wrażenie. 

Jedną z najpiękniejszych rzeczy znajdujących się w QVB jest tzw. Wielki Zegar Australijski, który przestawia najważniejsze sceny z historii Australii. 

  

Wracając do Melbourne odbiliśmy z drogi i pojechaliśmy do Canberry. Historia naszego wypadu do stolicy Australii jest zabawna. Otóż w Melbourne nie mogliśmy znaleźć dla Kuby sandałek. Ponieważ byliśmy w okresie wyprzedaży letnich, półki świeciły pustkami - jak już coś nam się podobało to nie było rozmiaru, jak był rozmiar to buty albo twarde albo prawie z plastiku. Tak więc jadąc do Canberry stwierdziliśmy, że może tam uda nam się coś znaleźć. 

Stolica Australii ma deficyt miejsc parkingowych. Pamiętajcie że my byliśmy camperem więc znalezienie miejsca na takiego giganta stanowiło problem. Jeździliśmy i szukaliśmy ale miejsca nigdzie nie było. Więc powiedziałam - dobra obejrzymy sobie miasto przez okna samochodu. No co Kuby wujek rzekł: no jak to przyjechaliśmy po sandały dla Kuby, więc musimy znaleźć miejsca. 

Stąd historia że wypad do Canberry był po buty dla Kuby :-)

Na szczęście udało się znaleźć parking :-) 

Gdy wysiedliśmy byłam zaskoczona jak w mieście jest pusto. Owszem były to godziny pracy ale po przejściu ok. kilometra nie spotkaliśmy żywej duszy. Wymarłe miasto! 

Po opuszczeniu zatłoczonego Sydney pustka w Canberze była dziwnym doświadczeniem. Miasto bardzo ładne, czyste, uporządkowane ale niestety przychylam się stwierdzenia że ze "wsi" zrobiona stolicę. 

Stolica zrobiona na siłę aby zaprzestać "kłótni" między Melbourne a Sydney.  Zjedliśmy pyszny lunch, połaziliśmy po bezludnych uliczkach i skierowaliśmy się do sklepu po buty. No i tu stolica miło nas zaskoczyła bo buty były! Nawet mogliśmy wybierać we wzorach :-)